Moim marzeniem od dziecka była Alaska. Zobaczyć Alaske.
Cieżkie czasy, paszportu prawie nikt nie ma. Trzeba złożyć podanie do biura i czekać, może dadzą. Komuna za oknem, w domu, w urzędach, no wszędzie! Ocet na półkach i kartki na jedzenie, buty, alkohol itd. A ja marze, żeby zobaczyć Alaske.
Mam pare lat, w domu imprezka jakaś, towarzystwo wesołe (Nebraska) i wtedy nagle woła mnie starszyzna. Nie żebym powiedziała wierszyk czy Broń Boże zaśpiewała (córcia, weź może kredki i porysuj, nie śpiewaj już, nie dziecko - tak mówili) ale, żebym powiedziała o czym marze.
No więc ja, jak najbardziej proszę : ja chcę jechać na Alaske!
Wtedy część biła brawo (tych najbardziej szanowałam), część pokladała się ze śmiechu (ja wam jeszcze pokaże mówiłam im w myślach), a część od razu z pytaniem no i co ja tam będę robiła. No co, no co? Nic! Jak to na Alasce.
Mijały lata, zaczęło do mnie docierać, że faktycznie ci co się śmiali to nie ze mnie tylko z systemu, który nas dopadł i nie pozwolał na realizacje miedzy innymi takich marzeń jak wyjazd za granice naszego Polanda.
Rodzice to zaczęli nawet myśleć, że ja już sobie odpusciłam tą Alaske.
Jednak jak w telewizji pojawił się serial pod tytułem "Przystanek Alaska" i ja zasiadałam w skupieniu i czekałam na każdy odcinek, to oznaczało, że się nie poddałam.
Co było dalej z moim marzeniem, to w następnym wpisie.