Ale od początku.
Ze znajomymi z pracy robimy sobie czasami małe rauciki, które zawsze są powiązane z degustacją czegoś dobrego. Pragnę podkreślić (taka formalność), że owe odbywają się zawsze, no albo prawie zawsze po pracy.
Kiedy już się skończyły pomysły i zimniej się zrobiło jakoś, zaproponowałam degustacje wściekłych psów. Zapomniałam napisać, że chodzi w tych naszych spotkaniach o smakowanie głównie win, różne roczniki, winnice, ceny itd. W naszym gronie 99% to osoby francuskojezyczne. Wściekłe psy więc, jak najbardziej nadawały się na chłodny dzień, no i spróbowanie czegoś z kraju tego 1% co zostaje do 100% zwykle zgromadzonych jest jak najbardziej politycznie wskazane. Wszyscy bardzo ucieszyli się z mojej propozycji.
Zaczęłam się więc przygotowywać. Najszybciej udało mi się kupić alkohol i tabasco. Sok, a raczej gęsty syrop malinowy wymagał wiekszej akrobacji, ponieważ można go dostać tylko w polskim sklepie, który nie jest mi po drodze. Ale, jak się zawzięłam, to i to zakupiłam! Jestem gotowa. Trochę się martwie czy starczy alkoholu 0,5 litra na dziesięć osób. Nawet jak to tylko degustacja, to jakoś mało mi się wydaje ...
W dniu spotkania skreśliłam jeszcze parę słów z opisem mieszanki, którą za parę godzin mieliśmy spróbować (po pracy oczywiście) i wysłałam do naszej małej grupy, sami sprawdzeni ludzie. Napisałam coś tam o rozgrzewającym efekcie, smaku alkoholu totalnie przykrytym słodyczą soku i zdecydowanym akcencie tabasco. Na koniec walnęłam coś o haśle "Teraz Polska" swego czasu promującym nasz kraj, bo drink kolorystycznie kojarzy sie z naszymi narodowymi kolorami. Jednak ciągle wracła do mnie myśl czy starczy ...
Aż w końcu "nadejszła wielkopomna chwila". Po pierwszym, bardzo delikatnym (zmieniłam ciut proporcje, mniej% wlałam) rozlaniu - euforia, sukces. Proszą o jeszcze! A ja cała w nerwach czy starczy ...
Nauczyłam ich słynnego "na zdrowie" i lecimy, jedynie proszą o mało wódeczki (???), a więcej soczku.
I teraz nastąpiła zmiana w moich lękach. Impreza się rozkręca a mi kuźwa soczku zabraknie!
I tak się stało.
Po trzecim podejściu jednemu "na zdrowie" zapomniało się i krzyczał "Nebraska" podnosząc kieliszek do góry. Zapytany dlaczego krzyczy Nebraska, a nie chociaż Warszawa, odpowiedział, że jemu chodzi o na zdrowie ale jakoś tak mu wychodzi nebraska. Wszyscy nabrali kolorów i wyrazili chęć powtórzenia eksperymentu, który tym razem musieliśmy szybko skończyć, bo się sok malinowy skończył.
W butelce zostało około 1/4 wódeczki, którą skończyłam w gronie "naszych" przy najbliższej okazji, ciągle się zastanawiając jak mogłam po tylu już latach pobytu TU, nie przewidzieć takiego obrotu sprawy.
Pierwszy raz w życiu impreza tzw. zakrapiana musiała się skończyć z powodu braku soku! Czy to źle? Nie, tylko się cieszyć. Zawsze to taniej.
Nebraska!
Przewróciło się, niech leży. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz