Dom bez pyłków, to taki mega czysty.
Usłyszałam takie określenie już dość dawno, ale dopiero po ostanim sprzątaniu w moim domu, a raczej usiłowaniu owego postanowiłam coś na ten temat napisać.
Lubię jak jest czysto, no chyba jak większość. Nie musi błyszczeć, ale żeby było no tak, czysto po prostu. Jednak są tacy, co widzą WSZYSTKO!
Wszędzie wejdą, dotkną wszystkiego i oczy mają jakieś takie wyspecjalizowane w wyszukiwaniu śladów i śladzików nawet najmnieszego niedociągnięcia
Oni, ci przeczyści mają swoje sposoby do dotarcia w najtrudniejszy kącik, żeby go posprzątać. Szpatułkami do uszu wdzierają się tam, gdzie tylko mrówka może, a co ja pisze, mróweczka raczej taka tyciu maluteńka.
Dopieszczają swoje podłogi po odkurzeniu i wymyciu masując je jeszcze swifferami.
I ciągle o tym mówią, jaki kolor miala woda po umyciu tego czy owego, jakiej szmaty najlepiej użyć do danego zadania i już planują następne mycie czegoś tam ...
Pół dnia walczyłam, żeby doprowadzić dom po całym tygodniu do czystości. Odkurzałam, trzepałam i polerowałam, wszystko z przytupem, to znaczy dałam z siebie wszystko.
Na koniec dnia wyszło słońce na niebie i co?
Krew w piach. Ekran TV zamazany, szyba w drzwiach balkonowych masakra, że o sprzętach kuchennych nie wspomnę (używałam jak najbardziej stainless steel cleaner -sów). To słońce musiało wyjść tak pod koniec dnia, nie wcześniej, to bym może poszła raczej na spacer niż walczyć we własnym domu z pyłkami.
Całe szczęście do domu wrócił synunia i przyprowadził dwóch kolegów i wszyscy razem doprowadzili dom do stanu sprzed moich pląsów z pewnie nieodpowiednią szmatą w ręku.
Fot : Marecka. Błyszczy się, ale pyłki widać.
|