Jak co roku zrobiliśmy dekoracje halloweenową. Osobiście wolałabym obchodzić Dziady, ale po pierwsze mieszkamy w Kanadzie, a po drugie mamy dziecko urodzone tutaj. To tak w nawiasie.
Wszystko na miejscu, dynie, jakieś kościotrupy i inne grobowo nastrojowe dekoracje. Moje pelargonie jeszcze w formie, mimo pierwszych przymrozków, więc też zostały wkomponowane w nastrój jesienno halloweenowy.
Jednak, któregoś poranka zobaczyłam prawdziwe ślady działania czegoś z zębami i na pewno to nie był wampir. Chociaż kto wie, jak to stwierdził młody. Wyszedł z grobu w nocy i pogryzł nam dynie.
Mąż stwierdził, że to te moje wiewiórki!
No i co o tym myśleć? Wampir czy wiewiórki, a może szop pracz albo jakiś inny biedny głodny skunksik?
Nie było rady, za namową Tubylców pojechałam do sklepu kupić szczura, który ma odstraszać wszelkie inne zwierzaki. Akcja się udała, czyli podgryzanie dyni się skończyło. Pojawił się natomiast inny problem. Teraz, za każdym razem jak wychodzę z domu, to się zawsze wystraszę, że mało ze schodów nie spadnę.
Fot : Marecka. Szczur straszak. |
Fot : Marecka. Dziecko straszak. |
Fot : Marecka. Dekoracja sąsiadów. |
Fot : Marecka. Fragment naszej dekoracji. |
Fot : Marecka. Szczur straszak widziany z góry.
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz