piątek, 16 grudnia 2016

Wir

Różne mogą być wiry, ale nam się akurat przytrafił arktyczny! Od paru dni mamy sporo śniegu i do tego mróz. Taki mróz, że szyba w autobusie po dwudziestu minutach jazdy ciągle od środka udekorowana niby pięknym malowidłem. Cały autobus ludzi, wszyscy oddychają, ogrzewanie działa, a i tak jak sobie nie zeskrobiesz lodu z szyby, to nie wiesz gdzie jesteś. Na zewnątrz, kto nie przeżył nic podobnego, to nie zrozumie. Chociaż masz wszystko co potrzeba, to i tak coś ci zmarznie albo nawet zamarznie. Jak są tak mroźne dni, to zawsze się zastanawiam kto podjął decyzję, żeby osiedlać się w takim miejscu na Ziemi?
Jednak nie wszyscy się tak negatywnie nastawiają do zimy. Dzieci się nią delektują, można powiedzieć. No bo jak inaczej to określić, że przy -30 stopniach potrafią tyle czasu spędzić na zewnątrz i jeszcze być z tego zadowolonym czy nawet mega zadowolonym mamusiu!


Fot : Marecka. Dzieci budują fortyfikacje.


Fot : Marecka. Okno w autobusie przy -28 stopniach na zewnątrz.


Fot : Marecka. Jak jest słonecznie i "dymi", znaczy się zimno!



poniedziałek, 5 grudnia 2016

Ten sam przystanek

Proszę Państwa, to jest ten sam przystanek i te same bałwany. Nie wiem co o tym sądzić?

Owszem, śniegu nadal nie ma, ale żeby aż tak to przeżywać?! Głowy wyraźnie spuszczone w dół, zrezygnowanie, niebezpieczna depresja? Poniedziałek. No owszem, ja też nie lubię poniedziałków. Jednak, jak odwróciłam głowę, to moim oczom ukazała się butelka, a nawet dwie. Tym razem całkiem puste! Kto nie czytał wpisu z lipca pt. Taka sprawa, zachęcam, żeby dowiedzieć się więcej o tym miejscu.



Fot : Marecka. Depresja.

Fot : Marecka. Butelka numer jeden.

Fot: Marecka. Butelka numer dwa. Dwa bałwany, dwie butelki?




piątek, 2 grudnia 2016

Czekając na śnieg

Ostatnio pisałam jak nas pierwszy raz w tym sezonie zasypało śniegiem. Było, minęło.
Teraz od paru dni pada, ale deszcz. Jest szaro i mokro.

Dzisiaj rano, na przeciwko przystanku autobusowego spotkałam dwa bałwany, dwa, spoglądające w niebo bałwany. Bidulki patrzyły z nadzieją, że w końcu zacznie sypać śnieg. Jednak co zauważyłam, one są uśmiechnięte! W przeciwieństwie do mnie, one się nie poddały nastrojowi.
Ja, jak spadł pierwszy śnieg nie śmiałam się, a wręcz szlag mnie trafił, że to już się nam zaczyna ta długa tutaj zima. Teraz, jak pada od paru dni deszcz, to też nie jest mi do śmiechu, bo depresyjnie się jakoś zrobiło. Smutno.
I jak tu dogodzić człowiekowi?
Bądźmy jak te bałwany, dmuchane, bo dmuchane ależ jakie szczęśliwe mimo wszystko!


Fot : Marecka. Czekają na śnieg.

Fot : Marecka. Szczęśliwe mimo wszystko!




wtorek, 22 listopada 2016

Spadł i leży

Spadł i leży. Kto, co? Śnieg!
Dzieci się cieszą, nawet psa widziałam jak podskakiwał radośnie i do tego merdał ogonem. Niby pięknie, biało się zrobiło, czysto tak jakoś. Pierwszy śnieżek, wow!

A mnie to wcale nie cieszy. Powiem więcej mnie to zdołowało. Czuje się napadnięta przez nature.
Listopad, ciut po połowie i już?! Do tego mrozik. Już mi skrzypi pod nogami. Masakra. Jestem na NIE. Może dlatego, że to miesiąc listopad? Podobno najbardziej depresyjny w roku jest ten listopad. A może, bo wiem, że jak się zasypiemy śniegiem, to będziemy tak w nim po uszy do marca albo i dalej?

Wpadła Grażyna, nasza wiewiórka, znajoma. Wyraźnie przejęta. Chwytała po dwa orzeszki, na zapas.



Fot : Marecka. Łapczywa Grażyna.



Fot : Marecka. Piękny listopadowy poranek.

Fot : Marecka. Grażyna robi zapasy.


wtorek, 8 listopada 2016

Byłem tu ...

Tony Halik był podróżnikiem, fotografem, dziennikarzem i autorem programów telewizyjnych, między innymi mojego ulubionego "Tam, gdzie pieprz rośnie". Zasiadało się cała rodziną, żeby wirtualnie popodróżować, zobaczyć coś kolorowego. Gdzież On nie był?! Wszędzie był, tak to było odbierane i stąd napisy "byłem tu, Tony Halik". Najczęściej widziałam je na śmietnikach,. Dlaczego akurat na śmietnikach? Chyba dla podkreślenia, że Pan Tony Halik dotarł wszędzie.

Ale dlaczego ja o tym piszę. Ano dzisiaj rano podróżowałam metrem i taki oto napis odkryłam w jednym z wagonów "Adam C. Polska". Musiał się napracować "wybitny" rodak. Brakowało tylko dopisku "byłem tu". Piękną pamiątkę zostawił podróżnik Adam w montrealskim metrze, a jaki musiał być dumny ze swojego skrobania. Jedna rzecz cieszy, a mianowicie, że napisał swoje pochodzenie po polsku i nie będzie łatwo skojarzyć Adama z Polską całe szczęście!


Fot : Marecka. pseudo dzieło, płaskorzeźba wandala.








poniedziałek, 31 października 2016

Załatwiłam dynie, czyli Halloween w kuchni

Dzisiaj jest Halloween!
W sobotę walczyłam z dynią. Pokonałam ją ... I dzisiaj będzie zjedzona!

Zapomniałam poprosić męża o pomoc w przekrojeniu dyni na pół. Dyńka leżała pare dni i trochę się jej skóra utwardziła, wysuszyła. Co robić? Musiałam użyć siły w obronie własnej. Dzisiaj mają przyjść teściowie na Halloween, a ja pracuje. Musiałam więc, część kolacji przygotować wcześniej. A jak ja się uprę, to ... jak babcia Mysia. Kto zna, to wie o czym piszę. Jak to słyszałam kiedyś "gena się nie wydłubie".
Załatwiłam dynie, to znaczy udało mi się w końcu przekroić na pół bez skaleczenia się. A łatwo nie było, co widać na dołączonych fotkach i tzw. sprzęcie użytym do tej operacji. Cała, no może pół kuchni było w pestkach i innch szczątkach dyni. Pestki ze środka dałam wiewiórce, szczęśliwa była, że ho!
Kuchnie posprzątałam, czyli śladów nie ma. Dzisiaj ją zjemy i będę miała specjalną satysfakcje jak sobie przypomnę moją sobotnią bitwę!



Fot : Marecka. Ja nie dam rady?!


Fot : Marecka. Sytuacja prawie opanowana.



piątek, 28 października 2016

No i trzeba było kupić szczura


Jak co roku zrobiliśmy dekoracje halloweenową. Osobiście wolałabym obchodzić Dziady, ale po pierwsze mieszkamy w Kanadzie, a po drugie mamy dziecko urodzone tutaj. To tak w nawiasie.
Wszystko na miejscu, dynie, jakieś kościotrupy i inne grobowo nastrojowe dekoracje. Moje pelargonie jeszcze w formie, mimo pierwszych przymrozków, więc też zostały wkomponowane w nastrój jesienno halloweenowy.
Jednak, któregoś poranka zobaczyłam prawdziwe ślady działania czegoś z zębami i na pewno to nie był wampir. Chociaż kto wie, jak to stwierdził młody. Wyszedł z grobu w nocy i pogryzł nam dynie.
Mąż stwierdził, że to te moje wiewiórki!
No i co o tym myśleć? Wampir czy wiewiórki, a może szop pracz albo jakiś inny biedny głodny skunksik?

Nie było rady, za namową Tubylców pojechałam do sklepu kupić szczura, który ma odstraszać wszelkie inne zwierzaki. Akcja się udała, czyli podgryzanie dyni się skończyło. Pojawił się natomiast inny problem. Teraz, za każdym razem jak wychodzę z domu, to się zawsze wystraszę, że mało ze schodów nie spadnę.

Fot : Marecka. Szczur straszak.

Fot : Marecka. Dziecko straszak.

Fot : Marecka. Dekoracja sąsiadów.
Fot : Marecka. Fragment naszej dekoracji.


Fot : Marecka. Szczur straszak widziany z góry.




piątek, 7 października 2016

Hydraulik

"Urwał nam się zlew w laboratorium, to znaczy odkleił. Pod wyciągiem zamiast spływu zrobiła się dziura. Tak, mamy zlew pod wyciągiem! Nie, nikt nie ucierpiał. Nie, nie chodzi o uszczelkę. Był przyklejony silikonem albo klejem do blatu i się odkleił. Tak, tak proszę zapisać. Dziękuję, nie, nie jest pilne, bo mamy inny sprawny wyciąg. Tak poczekam."

Tak wyglądała moja rozmowa z telefonistką, która przekazuje problem do hydraulika. Cytuję tę rozmowę, ponieważ łatwo nie było przekonać miłą panią, że to problem dla hydraulika.
Po paru dniach, przyszli Oni. Hydraulicy. Jeden młody, chyba się uczył a drugi coś à la utyty Jan Himilsbach, jeśli chodzi o głos. Od razu przeszli do konkretów, czyli kazali sobie zrobić miejsce do bezpiecznej pracy. No i się zaczęło! Jak to w pracy hydraulika, raczej przez większość czasu widać tylko ich tyły. I to jest całkiem normalne. Jednak oni, hydraulicy, zanurzeni są w swojej pracy, to znaczy w szafce albo pod wyciągiem (jak na fotce) i cały czas coś mówią. Ci akurat mówili do mnie. Słabo słychać, nie wyraźnie jakoś i mają swój język. Chciałam być miła, więc co jakiś czas przytakiwałam, że słucham mówiąc, tak, tak, a jak, no pewnie ... 

Praca skończona panowie ciut zdziwieni, że odpowiedziałam "no pewnie" na pytanie czy chciałabym być hydraulikiem, ale ja czuje niedosyt. Niedosyt, bo oni jak już wyjdą z tych kanałów na powierzchnię, to nie rozmawiają?! A ja chciałam im wszystko wytłumaczyć, że źle zrozumiałam i wcale nie chciałabym być hydraulikiem tylko jeśli już to dentystą.

I wtedy do mnie dotarło, że dentysta to dopiero pole do popisu, jeśli chodzi o dialog. Przecież oni, dentyści mają najwięcej pytań, jak buzia pacjenta jest wypchana czymś tam, czyli jakimiś odsysaczami, tamponami itd. My, pacjenci oczywiście odpowiadamy, coś jak pani z dworca w Koluszkach próbująca mówić po angielsku. A oni, dentyści odpowiadają i to na temat! Oni dobrze słyszą co my mówimy z tymi wypchanymi dziobami!? Jak nic uczą się tego w czasie swoich studiów. Hydraulik natomiast powinien, hm no nie wiem przygotować pytania na piśmie?


Fot : Marecka. Pracuje się.


środa, 21 września 2016

Czy fotka jest aktualna

Zapytał mnie ktoś czy moja fotka jest aktualna. Na potwierdzenie tego, że tak, jak najbardziej, wklejam mój portret. Portret jest narysowany przez synusia w zeszłym tygodniu.
Taki zwyczaj jest u synka w szkole, że jak rodzice przychodzą na zebranie, to dzieci na miejscu gdzie siedzą, w swojej ławce zostawiają rysunek. Rodzic musi zgadnąć, w której ławce ma siąść. W zeszłym roku był to autoportret. Ludzie jak ja się stresowałam, żeby własne dziecko rozpoznać. Pani wychowawczyni oczywiście chodzi krok w krok za rodzicem i ... no właśnie. Ma ubaw, czy kiwa głową, jak to nie poznajesz własnego dziecka? Tu dobra rada, żeby z marszu podejść do dobrego autoportretu własnego dziecka radzę w domu trenować. Co najmniej raz na miesiąc poprosić maleństwo o autoportret a te mniej uzdolnione plastycznie nawet raz w tygodniu! I wtedy z marszu sruuuu do dobrej ławki.



Rysował Wojtek.


czwartek, 1 września 2016

Kieszonkowe potwory


Kieszonkowe potwory, czyli pokemony wymyślone przez Japończyka Satoshi Tajiri są wszędzie! Facet, który nie ukończył nawet college-u, w latach siedemdziesiątych wymyślił grę, która przenosi się w czasie można by powiedzieć.

Najpierw amatorzy zostali uziemieni. To znaczy siedząc przed ekranem naciskali paluszkami, żeby grać. Wraz z popularnością pojawiły się inne atrakcje w postaci tzw. gadżetów. Można kupić z pokemonami dosłownie wszystko, począwszy od słynnych kart do grania, poprzez kubki a skończyc na majteczkach.

Ostatnio jednak ruszyliśmy w teren! Teraz na pokemony się poluje. Łapie się je za pomocą telefonu czy tableta. I nie chodzi tu o rzucanie owym w wirtualne stworki, co podobno niektórym się zdarzało, źle przeczytali zasady gry? Wibrujący telefon i mapka nakierowują nas na potworka, którego trzeba złapać. Nie będę tu opisywać zasad gry, których zresztą nie znam. Chciałam jednak, ostrzec przed tymi co szukają pokemonów, ponieważ taki jeden ostatnio wpadł na mnie idąc zapatrzony w ekranik swojego telefonu. Bardzo grzecznie mnie przeprosił, że potrącił ale mu telefon wibruje i chyba jest tu gdzieś pokemon - powiedział. No jakże mogłam być na niego zła. Wstał z kanapy i rusza się, co nie jest dzisiaj popularne, a jakże potrzebne dla zdrowia.

Proszę Państwa, a jakie tragedie się zdażają! Z ciekawości (babą jestem) weszłam na jedno forum i tam znalazłam miedzy innymi coś takiego, cytuję :

"Ja dzisiaj miałem lepszą sytuację. Pokazało mi że niedaleko jest pikachu i gdy w końcu go znalazłem i złapałem on uciekł z pokeballa a gdy rzuciłem drugi raz telefon się rozładował!!!!"

No masakra normalnie, taki pech gościa spotkał. Pozdrawiam i udanych polowań życzę. Polowań wirtualnych na pokemony, bo tym prawdziwym jestem totalnie przeciwna. To tak w nawiasie.


Fot : Marecka. Studenci zrobili to na szybie w biurze sekretarki, która wciągnęła się w grę i szuka ...

Fot : Marecka. Do wszystkich innych ostrzeżeń, trzeba było dodać jeszczę to, że tu się nie poluje.

Fot : Marecka. Zbliżenie.




środa, 24 sierpnia 2016

Słoik, dziki i koniec urlopu

Tak, skończył mi się urlop.
Gdzie byłam i co widziałam napiszę później, bo ...
Muszę zrobić porządek z fotkami z wakacji. Zdjęcia robiłam ja, moja szwagierka, brat i moja mama. To już są cztery źródła. Do tego ja, robiłam fotki :
- aparatem
- telefonem
- ajpadem.
Proszę Państwa, każde z tych urządzeń posiada inny kabelek i inne oprogramowanie, aplikacje, kartę i już sama nie wiem co jeszcze. Miało być łatwiej z tą nowoczesną techniką ale ja poległam. Moja wina, trzeba było zdecydować się na jedno. Teraz potrzebuję czasu, miejsca, spokoju i wszystkich tych kabelków i czytników kart. Najbiższy długi łykend mamy na początku września i chyba to będzie moment, żeby się tym zająć.

Póki co wklejam fotkę słoika. To nie jest zwykły tam słoik. Ten jest z kupionymi ogórkami, ale własnym koprem, czosnkiem i liśćmi dębu. Po urlopie czas na pracę zawodową ale i tą domową. Nie wiem czy ostatnie komunikaty Niemców mnie natchnęły i zaczęłam robić zapasy czy wiewiórki oblagające nasz dąb. Skubane jedzą na bieżąco żołędzie a część zakopują. Mąż się denerwuje, że trawnik niszczą przy okazji. Tłumaczę mu, żę przy okazji to one napowietrzają nam ten trawnik, a zresztą co by zrobił jakby w Kanadzie żyły dziki? Nie wiem czy go to "oddenerwowało" ale mam nadzieję, że przemyśli pożyteczną pracę wiewiórek.



Fot : Marecka. Słoik.



czwartek, 21 lipca 2016

Taka sprawa!

Taka oto kompozycja, martwa natura przywitała mnie rano na przystanku (fotka niżej).

Nie byłoby w tym może nic dziwnego, gdyby nie fakt, że mieszkam w Kanadzie i do tego nie jest to polska dzielnica, której zresztą w Montrealu nie ma. Uśmiechnęłam się i zrobiłam fotkę. Zaraz po mnie nadeszło parę innych osób i ... się zaczęło! Ależ ciekawe komentarze usłyszałam. No, że naśmiecone. Ok, faktycznie prawie skandal, a że jak można było. No tak elegancko sie ktoś nie zachował. Chociaż pragnę podkreslić, że śmietnika przy tym przystanku nie ma. Nie, nie bronię konsumentów, ale stwierdzam fakt, mogli przecież pacnąć butelką komuś na trawnik. Jednak prawdziwa bomba to cytuję : prosze państwa, przecież tam w tym kubku najprawdopodobniej zostal alkohol, a to jest materiał łatwopalny i przy dzisiejszym upale, to jest ryzyko!

W tym momencie uśmiech mi szybko zniknął z twarzy i zaczeła sie głęboka analiza sytuacji. Bardzo wnikliwy przystankowicz z tego pana pomyślałam. Ja, przyszłam pierwsza, trochę stałam sama i do takich wniosków nie doszłam. Oczywiście zauważyłam niedopity alkohol, ale żeby dzwonić po straż pożarną, to nie pomyślałam o tym. Wstyd mi się zrobiło nawet, że tak lekkomyślnie podeszłam do takiego zagrożenia czychającego na przystanku. Tutaj muszę przyznać pomyślałam nawet (ciągle z uśmiechem na ustach), że bidulki nie dali rady skończyć.

Podsumowując. Od jutra zaczynam urlop. Obiecuję rozsądniej podchodzić do napotkanych anomalii, nawet tych pogodowych, czyli jak pada brać parasol  a jak grzmi, to nie chować się pod drzewa. Co najważniejsze, obiecuję dopijać do końca!

Udanych urlopów Wszystkim czytającym życzę!
Pa.



Fot : Marecka. Produkt łatwopalny, niestey łatwy do przeoczenia ;)



środa, 20 lipca 2016

Czarnooka Zuzanna


Czarnooka Zuzanna, czyli Rudbekia, czyli taki kwiatek miał się bardzo dobrze na mojej skromnej rabatce. Rósł i piękniał, to znaczy miał bardzo dużo pączków i była nadzieja, a co tam gadam pewność była, że doda kolorów w tym leśnym krajobrazie.
Aż któregoś dnia przyszedł ON, czyli kataklizm, czyli świstak najprawdopodobniej Szymon i zjadł mi moją black-eyed Suzan. Po zrobieniu paru fotek (kolejny dowód w sprawie jakby co!) skarciłam łobuza.
Oj jaki on był zdziwiony, że taka przykrość go spotkała u nas. Nigdy nikt na niego nie krzyczał w naszym ogródku, a tu taki policzek. Schował się zdziwiony pod domek ogrodowy, zwany kabanką i tylko mu ogonek wystawał.
Rudbekia, pragnę dodać była podsypana skorupkami jajka. To taki ekologiczny sposób na ślimaki, ale nie na świstaki się okazuje.


Fot : Marecka. Świstak wcina moja Suzan.


Fot : Marecka. Zbliżenie, jakby się chciał tłumaczyć, że wąchał tylko.

Fot : Marecka. Zawstydzony świstak.

Fot : Marecka. Krajobraz po bitwie ...



wtorek, 12 lipca 2016

Komplement

Jakiś czas temu przyczepiłam się słownie do męża, że mało mi mówi komplementów. Czas noszenia na rękach się skończył, ale żeby tak chociaż raz w miesiącu coś miłego usłyszeć. Focha nie było, ale nagdałam się, nagadałam ... O potrzebie docenienia, że wszystkie kobiety to lubią, że ciepłe słowo podnosi morale, że umacnia się przyjaźń czy tam miłość. No krótko mówiąc, kobiety potrzebują komplemetów jak ryba wody, a dzisiejsza młodzież iphona.

Podchwycił to oczywiście synuś, który niby nie słuchał o czym mówimy czy raczej ja przemawiałam ;) Od tego momentu co najmniej dwa razy dziennie mi mówi : ale jesteś piękna mamo albo czy wiesz, że jesteś najpiekniejszą mamą na świecie. Nieważne, że jest rano, głowa mamy czyli moja rozczochrana i oczy o połowe mniejsze (byli znajomi w sobote wieczorem), Wojtek z komplementem nie zawiedzie! Kochany synuś.

Po jakiś trzech, a może nawet czterech tygodniach po powrocie do domu z zakupów podchodzi do mnie mąż. Otwiera usta i mówi :

Bardzo ładnie zrobiłaś dzisiaj zakupy!

No ucieszyłam się. W sumie ciepłe słowa, bardzo nawet.
No ale zaraz, zaraz. To znaczy, że czasami robię brzydko zakupy?!
No i jak to kobieta przeszłam do analizy, czyli dzielenia włosa na czworo. Jakoś mi się to skojarzyło, że mam zdrowo po dziewięćdziesiątce do tego cierpię na chorobę Alzheimera. Z tej przyczyny gubię się w drodze do sklepu, a jak już mi się tam uda dotrzeć, to na przykład zamiast chleba kupuje proszek do prania albo odwrotnie.
No nie, tak nie jest! Jestem sporo przed dziewięćdziesiątką i nie mam kłopotów z pamięcią!
No to nie to, znaczy się, że źle mi się skojarzyło.
No to może chodziło o kase, to znaczy, że dużo jej nie wydałam? Nie, to nie to. Wydałam jak zwykle.
No czepiam się, najnormalniej się czepiam. Mąż się postarał. Powiedział komplement, komplement w swoim stylu.

Foch? No nie. Jest na dobrej drodze ...
Czy ciąg dalszy nastąpi?


Fot : Marecka. Mąż.




środa, 6 lipca 2016

Władzio, Szymon i Wojciech

Zacznę od opisu do rysunku znajdującego sie poniżej.
Na górze, na koronie naszego dębu siedzi ptak, nazwany Pitkiem. Dużo nas ptaków odwiedza i wszystkie robią pitu, pitu dlatego Pitek mamusiu. Na gałęzi siedzi oczywiście wiewiórka Grażyna, znana wszystkim, co są na bieżąco z moim blogiem.
Na dole, po lewej stronie przycupnął świstak Szymon, a po prawej od drzewa szop pracz o imieniu Władzio.

Podsumowując, wszyskie zwierzątka posiadają polskie imiona, mimo, że są to typowi Kanadyjczycy, a nawet co bardzo ważne w tych rejonach świata, Quebecy. Jednak przechodząc przez nasz teren zostały im nadane polskie imiona. Pewnie za granicą, czyli płotem oddzielającym nas od sąsiadów są już Jacques, Pierre i inne tam Céline, ale to już jest ich problem jaki paszport pokazać!

W tym wszystkim chciałam napisać, że nasz synuś nazywa się Wojciech Jan i jak to wymawiają Tubylcy, to jest prawdziwa akrobacja językowa w ich wykonaniu! Proszę przy okazji poprosić spotkanego Francuza, żeby przeczytał Wojciech. Po dłuższej chwili coś powie, ale na pewno nie będzie to brzmiało jak imię naszego młodego. I tu jest pytanie czy w przyszłości dziecko nam podziękuje za ten wybór imiona? Czy może przejdzie na Jan? Czy będzie z satysfakcją słuchał jak się bidulki męczą?




Rysunek : Wojciech Jan. Nad, w i pod drzewem, czyli mała prezentacja.





środa, 29 czerwca 2016

Jacek Gaworski


Jacek Gaworski

Nie znam Go osobiście, ale od czasu, kiedy całkiem przypadkowo dotarłam do Jego strony jacekgaworski.pl, staram się być na bieżąco.
Nie chcę tu opisywać pana Jacka, jego życiorysu. To można znaleźć na jego stronie. Chcę napisać, jak Wielki jest to facet! Życie różne nam daje wyzwania, ale najtrudniejsze są te, które nas kładą na łopatki.
Jacek Gaworski, szermierz, mistrz, kadrowicz, mąż i ojciec szedł do przodu, można powiedzieć, że i w górę równocześnie. Dopadła go jednak choroba, a nawet dwie. Nie poddał się, nie zrezygnował. Walczy dalej. Walczy na zawodach, reprezentując Polskę (wywalczył Rio), ma talent i siłe walki. Brawo Mistrzu.

Jednak, to nie koniec. Jego najważniejszą walką jest zmaganie się z chorobą, kosztami leczenia, skutkami chemii. Nie powala Go to. Walczy. Uśmiecha się ...
Mówi : Żyję, bo walczę!

Jak często w życiu zbyt szybko się poddajemy. Rozkłada nas na łopatki mała porażka, hormony, lekka kontuzja. Bierzmy przykład z Jacka!
Jesteś Wielki!


Zapraszam do polubienia strony Jacka Gaworskiego :
https://www.facebook.com/jacek.gaworski
https://vimeo.com/172140148


Dziękuje Panie Jacku!




wtorek, 28 czerwca 2016

Ogłoszenie

Uwaga, uwaga!

Od jakiegoś czasu jestem również na facebook-u. Stało się, system mnie powoli pochłania. Podobno, Ci co czytają mojego bloga szybciej się dowiedzą o nowym wpisie, o ewentualnych zmianach i innych wydarzeniach typu zakupy w spożywczym i co miałam wczoraj na talerzu.
Maszyna.
Bilokacja.
Orwell.
Potrzeba rynku.
Naczynia połączone.

To mi przychodzi do głowy.
Muszę się zorientować tylko ile może kosztować ewentualny Mareckaexit.

Jednak, zapraszam  wszystkich do polubienia mojej strony. Nawet tych, co nie lubią, to mogą polubić. Można się wypisać w komentarzach. Nawet nie na temat. Jeden czy jedna taka, to napisała, że też się bała dentysty. A ja nic takiego nie napisałam. No cóż, taką miał, miała potrzebę. I ja to rozumiem, bo sama zaczęłam pisać mojego bloga, bo miałam właśnie potrzebę pisania.
Możemy się łączyć teraz.

Pozdrawiam. Marecka ;)



Fot : Marecka. Światelko na moście. Most łączy ...



poniedziałek, 27 czerwca 2016

Paszport

Czy będą zmiany w przepisach mówiących o poruszaniu się po Europie? Brexit, migranci - to są najnowsze osiągnięcia na starym kontynencie. A miało być tak pięknie ...

W tym roku również wybieram się na urlop do kraju, z którego może zrobimy parodniowy wypad za granicę, której oficjalnie w krajach Unii nie ma, ale kontrole wróciły. Jak sie ma dwa paszporty, to trzeba wiedzieć, który i gdzie lepiej pokazać dla ułatwienia odprawy.

Zamiast ułatwiać sobie podróż, niestety komplikacje wracają. Jak sie zapłaciło niemałe pieniążki za wakacje, to już człowiek chciałby być pewny czy go do danego kraju wpuszczą i z jakimi dokumentami podróży.

Takie problemy mieli również Polacy żyjący pod zaborami. Paszporty, w zaborze prsukim na przykład były potrzebne na wyjazd do ziem polskich pod zaborami rosyjskim, austriackim oraz do krajów obcych. I tak, Henryk Sienkiewicz, piszacy w Gazecie Polskiej, warszawskiej pod pseudonimem Litwos widział paszport wydany pod koniec wieku dziewiętnastego przez wójta z takim o to wpisem :

Nasza Jaśnie Pani chce jechać do Warszawy - co jej ta przeszkadzać - niech se ta jedzie. Franciszek Burok.

I to ja rozumiem! Stawiam się w najbliższym urzędzie dzielnicowym, wymieniam kraje, które mam zamiar odwiedzić i dostaje wpis w paszporcie :
"co jej ta przeszkadzać - niech se ta jedzie".

I jade!


Fot : Marecka. Gdzieś tam w świecie.

Fot : Marecka. Gdzieś tam nad ziemią.

Fot : Marecka. Chyba w Montrealu.



wtorek, 21 czerwca 2016

Relaks à la wiewiórka

Kto czyta mojego bloga, to zna Grażyne.

Otóż to zwierzątko ma całkiem dobre podejście do nas.
Zdobyliśmy jej zaufanie na tyle, że nawet na popołudniową drzemke wpada do naszego ogródka. Napije się wody z miski specjalnie wystawianej latem dla wszelkiej potrzebującej zwierzyny i kładzie sie wyluzowana na ławce. Traktuje nas jak swoich dobrych znajomych i ostatnio zaczęła nam pokazywać jak należy odpoczywać. Skubana wyczuła, że do urlopu jeszcze troszke czasu, a my ostatkiem sił się poruszamy.
Otóż, należy mieć wygodne i spokojne miejsce najlepiej na swieżym powietrzu oraz umieć się wyluzować. Rozprostować łapy, czy co tam kto posiada i mieć wszystko w przysłowiowej du ... No właśnie i to jest najtrudniejsze! Jak tu mieć wszystko w du ...? Dom do ogarnięcia z pyłków, stos prania no i pogotować trzeba trochę. Myślę jednak, że natura dobrze nam radzi i trzeba się w nią wsłuchać ... Przecież taka Grażyna też ma na pewno rodzinę i sporo do zrobienia, a jednak potrafi znaleźć chwilkę na odpoczynek! Odpoczynek zdala od zgiełku, kwilenia swoich najbliższych, garów, prania itp.
Dlatego proszę Państwa, zbliża się czas urlopów, czyli wypoczynku i radzę tak jak natura nie planować odgruzowywania domu, tylko totalny relaks. Jak się pada ze zmęczenia, to znaczy, że czas najwyższy na odpoczynek.



Fot : Marecka. Relaks pod klonami.

Fot : Marecka. Też pod klonami, ale na drugim boczku.



piątek, 10 czerwca 2016

Główny podejrzany

Mama kupiła mi nasiona kwiatków, a konkrtenie to groszek pachnący chciałam mieć w swoim ogródku i maciejke. Nasiona kupione i przywiezione przez granice, a raczej przemycone czy nieświadomie dostarczone na miejsce, czyli nasz ogródek. Do Kanady nie można przywozić nasion, jedzenia, broni itd.

Wszystko to, w letnie dni miało pachnąć mi ... Chciałoby się zaśpiewać. Jednak nie, nie wszystko. Groszek pachnący już, już wychodził i nagle znikł. Zimno nie było. Pytałam moich facetów i nikt nic nie wyrywał w ostatnich dniach. Mąż na pewno kosił tylko trawę, a młody używał owszem kija hokejowego, ale tylko do popychania krążka i to na ulicy, nie w ogródku mamusiu!

Maciejka zasiana w skrzynce postawionej na patio rośnie, a groszek z ogródka wyparował. Minęło parę dni i zapomniałam o katakliźmie, który niechybnie pochłonął mój groszek pachnący. Aż tu któregoś wieczoru, siedząc sobie na powietrzu co widzę? Świstak, naprędce nazwany Szymonem (chociaż dziecko upiera się przy Milku, czyli Milek, co to zawija czekoladę gdzieś w Alpach w papierki) nerwowo rozgląda się w miejscu, gdzie było jedzenie, czyli mój groszek i już go nie ma! Zerka na mnie i zdziwiony zdaje się pyta :

- Nie dosiała?
- A takie dobre!
- Dosiej!
- Warto, naprawde pycha.

Oczywiście nie jestem pewna czy dokładnie tak mówił, bo czytałam z jego ruchów i spojrzeń w moim kierunku, a jednak jakieś cztery metry nas dzieliły. Porozglądał się, popodgryzał inne takie, posiedział i poszedł.
Ludzie co ja się na podejrzewałam. Oberwało się i Tuskowi, i Kaczyńskiemu, nawet Kukiz z Petru byli podejrzani. A tu mały, skromny świstaczek można powiedzieć najprawdopodobniej jest sprawcą! Na dowód załączam pare fotek, czyli dowód w sprawie.


Fot : Marecka. Nie dosiała?

Fot : Marecka. Świstak w resaturacji.

Fot :  Marecka. No nie dosiała.


czwartek, 19 maja 2016

Pomalowana

Pomalowana i wcale nie chodzi mi o ławkę, lecz o pewną panią!

Czekam na metro. Stoję na peronie, jestem po pracy, czyli zmęczona lekko. Jednak coś intrygującego przyciąga moją uwagę. Po drugiej stronie ktoś bardzo rzucający się w oczy spaceruje i też czeka na metro tylko w drugą stronę.

To jest wlaśnie ta pomalowana pani. Pomalowan i to jak! Zdecydowanie pomalowa, takie słowo mi pasuje do tego obrazu.

Powtarzam się z tym "pomalowana" ale chce podkreślić tymi powtórkami jak bardzo była upszczona kolorami. Muszę zaznaczyć, że dzieliła nas pewna odległość, jakieś siedem metrów, nie robiła hałasu ani specjalnych ruchów, tylko te zdecydowane kolory przyciągały uwagę. Piękna zieleń, jednak bardziej trawnikowa niż naoczna, usta różowe takie jak sama Barbie nie ma na sobie nic w tym kolorze, bo by raził dzieci w oczy i do tego takie kółka czerwone na policzkach, które dodają bladym zdrowego wyglądu. Rzęsy długie do czubka głowy, jakieś takie podkręcone i kolor podwójny black.

Kobieta dała z siebie wszystko. Ktoś powie : może chora? No raczej nie, nie wygladała na taką ani na tą drugą. Ona poprostu miała taki styl, bo w sumie wszystko razem pasowało. Czepiam się. Pomyślałam sobie. Czepiam się i tyle. Ma swój styl babeczka i na tle reszty pań w makijazu naturalnym bądź delikatnym, wybija się, wyróżnia czyli.
Ona była jak ten rajski ptak, jak tęcza w deszczowy dzień i Maryla Rodowicz w PRL-u.

I tu mógłby być koniec. Jednak, przypomniała mi się żelazna zasada mojego dermatologa, którą to próbuje przekazać jak mi mówi wszystkim swoim pacjentom, damskim, męskim i tym mieszanym. Mi osobiście powiedział tak :
Proszę pani, najważniejszy jest dobry krem z filtrem słonecznym, nawet jak nie świeci mocno, nawet w domu i innych pomieszczeniach. Proszę nakładać codzienie rano przed wyjściem krem z filtrem słonecznym, a później, to już niech pani sobie wklepuje, kładzie, maluje co chce i ile chce. Nie obchodzi mnie to.

Podejrzewam, że ta pani z tej radości, że wystarczy dobry krem z filtrem (podejrzewam, że mamy tego samego dermatologa), po nałożeniu owego poprostu zaszalała ze swoją paletą cieni do powiek itp.



Fot : Marecka. Mój portret narysowany przez synusia parę lat temu.
... i zbliżenie





piątek, 22 kwietnia 2016

Dżdżownica, Mozart i dziadek Jasiu

Spóźniłam się do pracy przez dżdżownice.

Ci, co mnie znają oraz Ci, co czytają mojego bloga chyba nie powinni być nadto zdziwieni.
Tak, to jest możliwe, w niektórych przypadkach! Przypadkach ktoś powie nieuleczalnych, ale nazwijmy to zdarzających się. Ja jestem takim przykładem.

Wczoraj postanowiłam iść na całość i nastawiłam sobie budzenie na godzinę szóstą rano zamiast na piątą czterdzieści pięć. Czad poprostu jak na mnie. Dlaczego tak postanowiłam zaszaleć, bo piątek zapowiadali deszczowy i cały tydzień miałam owocny, jeśli chodzi o pracę. Owocny, to znaczy, że dużo się działo i zmęczona jestem.
Ładnie napisałam, bo czytam ostatnio "Diabły i anioły" Jerzego Waldorffa i zachwycam się jego językiem, słownictwem. Na przykład pisząc o Mozarcie i jego problemach ze śpewaczką, która nie mogła z siebie wydobyć glośnego krzyku na próbie do Don Juana (opera) użył takiego oto opisu :

" ...wpadł (Mozart) osobiście na scenę i z całej siły uszczypnął śpiewaczkę odtwarzającą postać Zerliny w część ciała, którą trudno byłoby jeszcze nazwać plecami".

No czyż nie piękne?! Oczywiście chodzi mi o język Waldorffa, a nie o zachowanie Mozarta.

Wracając do dżdżownicy, a raczej dżdżownic.
No więc (całe życie słyszałam, że nie zaczyna się zdania od "więc" dlatego dodałam "no"), po tym moim późnym wstaniu jakoś tak wszystko mi wolno szło, że naprawdę wyszłam z domu ze sporym opóźnieniem.
Wychodzę i co widzę? Widzę ulicę wyścieloną dżdżownicami. Zmora, koszmar każdego kochającego wszystkie zwierzątka na świecie.

Co robię ja?
Proszę Państwa ja je zbieram z ulicy i kładę na trawnik. Nie widzę autobusu nadjeżdżającego ani pana, który mi się przygląda. Co chwilę się schylam, żeby uratować kolejną żywą istotę przed zmiażdżeniem oponami, letnimi już raczej albo butem jakiegoś oprawcy. Aż w końcu w tych kuckach docieram właśnie do buta. Podnoszę głowę, a przede mną stoi pan jakiś i pyta :
"Czy pani ma zamiar je wszystkie uratować? Odradzałbym, bo jest ich naprawde dużo dzisiejszego ranka." W tym momencie rozglądam się i faktycznie niezły wysyp. Dostrzegam też odjeżdżający z przystanku autobus, mój autobus.

Co mogę napisać na koniec?
Uciekł mi autobus, spóźniłam się do pracy, nie uratowałam wszystkich dżdżownic, sąsiad pewnie pomyślał, że jestem szurnięta (to łagodnie powiedziane ze względu na Waldorffa) ale ...

Przypomniał mi się dziadek Jasiu! On, między innymi, bo w naszej rodzinie wszyscy mają niezłe fiksum dyrdum, jeśli chodzi o zwierzątka, nauczył nas ich traktowania. Pmiętam jak wszyscy działkowi sąsiedzi zabijali krety, a my z dziadkiem wynosiliśmy je w słoikach na dzikie tereny. Jak chodził po działce z kotem nazwanym Buncolem na ramieniu. Był dla kota jak wieża obserwacyjna. Tu trzeba podkreślić, że Buncol był dzikim kotem. Zjawiał się nagle i kochał tylko dziadka, nikt inny go nie mógł dotknąć. Nie będę pisać o ratowanych przez niego pająkch, jeżach i innych ptaszkach, bo sporo tego było.
Jednak, On też mówił, że jadąc autem trzeba patrzeć przed siebie, a nie na maskę albo tuż przed nią. No i właśnie dzisiaj, przed podjęciem decyzji o ratowaniu dżdżownic najpierw powinnam popatrzeć przed siebie i ocenić skalę problemu. Cofnąć się do domu, zadzwonić do pracy, że biorę dzień wolny i spokojnie ogarnąć asfalt, a nie stresować się spóźnieniem!

Dołączam parę fotek, słabych fotek. Szybko zrobionych i cichcem, bo nie mogłam już bardziej się pogrążyć przed tym panem, co mi rano stanął na drodze.


Fot : Marecka. Dżdżownica, kto wie może i Magda.
Fot : Marecka. Dżdżownica. Inna, nie Magda.



piątek, 15 kwietnia 2016

Radość w domu Gucia


Postanowiłam wręczyć sobie dzisiaj kwiaty!

Gratulacje pani Marecka.
Pierwszy dzeń bez czapki.

Rano na przystanku ciepło mi nie było, bo jedynie plus 3 stopnie Celcjusza, ale najzwyczajniej miałam dość.
Dość miałam czapki, szalika i innych ciepłych otulaczy. Wstałam i na niebie było słońce, do tego proszę Państwa jest piąteczek, czyli jutro imieniny kota - sobota.

Zima nie była ciężka w tym roku, jeśli chodzi o mrozy ale długa, nawet bardzo długa.
Doszło do tego, że cieszyliśmy się jak padał deszcz, bo to zawsze lepiej niż śnieg.
Do tego, w niedziele mamy mieć, uwaga ... plus 18 stopni Celcjusza. Mam nadzieję, że Górze się nie odwidzi, bo już swoje odcierpieliśmy. Młody wybiera się na rower, a ja postanowiłam wymyć szybę w drzwiach balkonowych i wreszcie otworzyć szeroko okno.

Jak mieliśmy jamnika Gucia, to mówiło sie na wszelkie radości : wielka radość w domu Gucia, Gucio gumę ma do żucia! No i my się tak cieszymy, że w końcu i do nas dociera wiosna. Szła na pewno pieszo, do tego miała mnóstwo objazdów, a jak już była blisko, to została zatrzymana za "niemanie świateł". No, w każdym razie ja tak to odczuwałam, że dostosowała się do powiedzenia "śpiesz się powoli".


Fot : Marecka. Tak naprawdę, to są tulipany od męża.




piątek, 8 kwietnia 2016

No, a co u nas?


A co u nas, pyta się Mama przez telefon?
Śnieg. Dużo śniegu jak na tą część roku. Odpowiadam.
Trochę się dziwuje, ale już się przyzwyczaiła pewnie do naszych wybryków natury.

Jest 7 kwiecień. Ci, co w niedziele rano budząc się mówią : i po łykendzie, to mogliby powiedzieć śmiało, że połowa kwietnia nawet. Wstaje rano i co widzę przez okno? No co?

Nowy, świeżutki, biały śnieg. W skorupę! Tak mówi ostatnio młody, po zatwirdzeniu przeze mnie tego przekleństwa.

Sorry taki mamy klimat, jakby powiedziała jedna z blondynek naszej polityki.
Wiem, ja to wszystko wiem. Ale ile można? Są chyba jakieś limity wytrzymałości?
Mama opowiada mi o działce, co kwitnie, co ma pączki, jak się nagrabili i jakie kwiatki czy tam bulwy kupili.
Moja Ciocia, która też pisze bloga, ostatnio wspominała o fiołkach.
A u nas, hm szału nie ma.


Fot: Marecka. Wstajesz sobie w kwietniu i co widzisz? Śnieg!


Fot: Marecka. Taki oto piękny krajobraz można było zobaczyć w drodze do szkoły.


Fot: Marecka. Ciągle nie ma nic zielonego do podjadania.


Fot: Marecka. Ale czemu świstak jest zdziwiony?


Fot: Marecka. Jakby co, to tulipany są w drodze ...